Makijaż :: Inglot, AMC Lip Paint
Dzisiaj o moich ulubionych Lip Paintach Inglot. Mam trzy spośród dwudziestu dostępnych odcieni: nr 55 (jasny, naturalny róż), 58 (bordo z odcieniem fioletu) i 67 (jasny róż). No i oczywiście apetyt na więcej...
Producent nazywa je pomadkami, nie spodziewajcie się jednak twardej pomadkowej konsystencji i krycia. Lip Painty są miękkie, bardzo kremowe, kryją zdecydowanie mocniej niż błyszczyk, ale jednak trochę mniej niż standardowa pomadka. Rewelacyjnie się je rozprowadza, ale potrzebny jest pędzelek. Kolory jaśniejsze można co prawda nałożyć palcem i lekko wetrzeć w usta, aby uzyskać bardzo naturalny efekt, natomiast ciemniejsze (jak mój 58) wymagają bardziej precyzyjnej aplikacji. Lip Paint nie nadaje się do noszenia w torebce, jednak tradycyjna szminka jest zdecydowanie prostsza i bardziej higieniczna w użyciu. Trwałość nie zachwyca, bliższa jest błyszczykowi, polecam też w przypadku wyrazistych odcieni kontur ust obrysować kredką, bo ze względu na konsystencję pomadki potrafią się trochę "rozlać". Efekt na ustach jest piękny –delikatny połysk, pomadka wtapia się w skórę, przez co wygląda bardziej naturalnie niż w przypadku klasycznych pomadek, w dodatku nawilża usta i sprawia, że wyglądają na zadbane i pełniejsze. Aby uzyskać bardziej intensywny kolor wystarczy kosmetyk nakładać warstwami i wcierać w usta. Smak i zapach są dość intensywne, ale przyjemne.
Opakowanie jest identyczne jak opakowanie pigmentów Inglot, co bywa dość irytujące jeśli jedno i drugie mamy w jednej kosmetyczce. Wystarczyłoby, żeby na zakrętce był napis lub różniła się ona trochę kolorem. Nie wiem ile pomadki kosztują w tej chwili (sprawdzę), moje kupowałam po 29 zł. W słoiczku jest sporo, bo aż 4,5 g produktu.
+
- spory wybór odcieni (20)
- świetna konsystencja
- można nakładać palcem, aby uzyskać naturalny efekt
- można stopniować kolor
- nawilżają
- przyjemny smak i zapach
- wydajne (4,5 g starcza na bardzo długo)
- piękny efekt na ustach
-
- dość niehigieniczne opakowanie jeśli nie używamy pędzelka
- opakowanie identyczne jak opakowanie pigmentów Inglot – ciężko rozróżnić je w kosmetyczce
- nienajlepsza trwałość
- do ciemniejszych kolorów konieczny pędzelek
55 śliczny ;)
OdpowiedzUsuń@ FasOla669
OdpowiedzUsuń55 to mój ulubieniec :-) Jest bardzo uniwersalny, ani chłodny, ani ciepły, myślę, że wielu osobom bardzo by pasował, jeśli nie każdemu ;-).
A mi się podoba 58 :D Ja mam ciemne usta z natury, więc takie kolory u mnie naturalnie wyglądają :P
OdpowiedzUsuńnie miałam żadnego lip painta, ale muszę się im w końcu przyjrzeć :) pięknie na tobie wyglądają
OdpowiedzUsuńWygląda to bardziej naturalnie i nie jest 'przekitowany' :D Mam nadzieję że kiedyś uda mi się takowy wypróbować
OdpowiedzUsuń55 wygląda świetnie, taki uniwersalny :)
OdpowiedzUsuńwszystkie trzy bajecznie wyglądają :)
OdpowiedzUsuń58 prezentuje się Ślicznie (nie ukrywam, ze kolorystycznie idealny dla mnie). Wyglądają bardzo naturalnie, ale dobrze że nie są super jakości.Gdyby Twoja opinia była pozytywna jutro pewnie leciałabym po 58 ;)
OdpowiedzUsuńIwetto, moja opinia jest jak najbardziej pozytywna, leć po 58, będziesz zadowolona :-). Tylko lojalnie chciałam napisać o cechach, które w Lip Paintach trochę mi przeszkadzają. Ale to na pewno nie ostatnie w mojej kolekcji...
OdpowiedzUsuńwyglądają bardzo fajnie, a ja na dodatek mam duuuuużą słabość do tej marki :P
OdpowiedzUsuńJa mam nr 63 jeszcze delikatniejszy niż prezentowane tutaj :)
OdpowiedzUsuń